
Agnieszka Brania
Choruję na raka piersi z przerzutami do kości. od 2016 roku jest to IV stadium raka Lekarze dawali mi 3-6 miesięcy życia ,ale dzięki jednemu małemu nie refundowanemu zastrzyku żyje moje kości się nie łamią a dzieci mają w miarę sprawną mamę.
Zbiórka na:
Nierefundowany lek
26 607,42 zł z 100 000,00 zł
Data publikacji zbiórki
08-12-2023
Pozostało na subkoncie
10724,85 zł
Zrefundowane wydatki
15882,57 zł
Wybierz kwotę darowizny
Moja historia
Aktualizacje:
Aktualizacja z dnia 15.09.2025
Witajcie kochani, co u mnie?
Jestem po konsultacji ginekologicznej, czeka mnie operacja, ale się nie poddaje, przyjmuję to do wiadomości i podchodzę do tego jak do przeszkody na schodach, którą da się ominąć. 14 października będę odbierać wynik tomografii wtedy też dowiem się, czy obecne leczenie dalej działa.
Czasem jest ciężko, nawet bardzo, są dni po chemioterapii, w które ciężko jest mi wstać z łóżka. Wtedy przychodzi mój syn patrzę na niego i wiem, że muszę wstać, bo jestem mu potrzebna. Podaje mi rękę i za wszelką cenę próbuje mi pomóc, przynosi herbatę i jest to piękne. Mimo, że jest dzieckiem autystycznym to ma w sobie tyle ciepła. Córka uczy się w 3 klasie technikum, żeby pomóc mi finansowo postanowiła pójść także do pracy. Dzieci są dla mnie ogromnym wsparciem i muszę dla nich żyć jak najdłużej. Dzięki wsparciu finansowemu, czasem dobremu słowu od Was kochani oraz dzięki Fundacji Rakiety jeszcze tu jestem i mogę się cieszyć rodziną. Sami w życiu z zasiłków nie dalibyśmy rady. Jest bardzo ciężko prosić o pomoc jeśli całe życie sami sobie radziliśmy.
Wiem, jest dużo zbiórek, mnóstwo chorych ludzi, dzieci, sama często pomagałam i pomagam jak mogę ale prawda jest taka, że bez WASZEGO wsparcia wiele osób już by nie było, mnie też.
Z całego serca Wam dziękuję ❤️❤️❤️
Aktualizacja z dnia 24.07.2025
Na szczęście chemia i leki wciąż w miarę działają – jestem już po 49 podaniu. Mój stan zdrowia jest bardzo zmienny. Mam pęknięty obojczyk, który niestety nigdy się nie zrośnie. Ostatnio w tomografii wyszedł również pęknięty implant. Po konsultacji z chirurgiem onkologicznym usłyszałam, że jestem pacjentką paliatywną i nie kwalifikuję się już do operacji. Dodatkowo pojawiły się mikrozwapnienia, które budzą niepokój. Prywatnie trudno znaleźć klinikę, która chciałaby się podjąć leczenia – a jeśli już się uda, koszty są ogromne.
Mam także wypadniętą macicę, przyrośnięty pęcherz i jelito oraz endometriozę. Trwają badania, które mają wykluczyć przerzuty na narządy. Operacja w moim przypadku wiąże się z bardzo dużym ryzykiem – może dojść do uszkodzenia jelita i pęcherza, co skutkowałoby urostomią i kolostomią (czyli koniecznością życia z dwoma workami). Muszę bardzo uważać na kości – dochodzi do samoistnych pęknięć. Po chemii zmagam się również z poważnymi problemami skórnymi – mam częste, bolesne wysypki i plamy.
We wrześniu czekają mnie kolejne badania – wtedy okaże się, co dalej. Jestem pod stałą opieką poradni leczenia bólu i przyjmuję silne leki przeciwbólowe – bywają dni, kiedy naprawdę trudno wstać z łóżka. Korzystam też ze wsparcia psychoonkologa.
Sytuacja w mojej rodzinie również jest bardzo trudna. Mój mąż nie radzi sobie psychicznie, ma depresję i jest osobą niepełnosprawną. Nasz syn Leo (12 lat) również jest dzieckiem z niepełnosprawnością – ma zespół Aspergera, ADHD, astmę, uczy się w trybie nauczania domowego i przyjmuje leki psychotropowe. Moje leczenie i prywatne terapie syna są bardzo kosztowne. Utrzymujemy się z zasiłków.
Gdyby nie zbiórka w fundacji i możliwość zwrotów za faktury, to bywałyby dni, w których nie starczyłoby nam nawet na chleb. Tak wygląda nasza codzienność – krótko, ale szczerze.
Dziękuję za wsparcie!
Marzenie:
Nazywam się Agnieszka i mam 55 lat Jestem mamą dwójki cudownych dzieci. W 2016 roku otrzymałam diagnozę raka piersi. W pierwszej chwili byłam w szoku i nie dowierzałam w to co się dzieje. W głowie miałam tysiące pytań bez odpowiedzi. Tydzień po diagnozie zmarł mój syn, co spowodowało jeszcze większe cierpienie.
Postanowiłam jednak walczyć. Niedługo potem zostałam poddana mastektomii i hormonoterapii. Wyniki badań wykazały, że jestem zdrowa. Niestety, w 2019 roku zaczęłam mieć potworne bóle kości. Trzech ortopedów i lekarz na podstawie RTG kręgosłupa zgodnie stwierdzili, że jest to przepuklina kręgosłupa i zalecono mi rehabilitację. Na własną rękę zrobiłam jednak rezonans. Mój świat zawalił się wtedy ponownie – pojawiły liczne przerzuty do kości.
Po przepłakanych dniach i nocach wiedziałam, że muszę raz jeszcze przekazać tą straszną wiadomość mojej rodzinie. Najbardziej bałam się o mojego męża, który 3 miesiące wcześniej przeszedł zawał. Rodzina bardzo mnie wsparła w tym trudnym czasie. Zyskałam nową motywację, aby wyzdrowieć.
Szybko zorganizowałam wizytę w poradni onkologicznej. Lekarz podczas konsylium przekazał mi słowa, które pamiętam do dziś: „Zostało Pani 3-6 miesięcy życia. Na co Pani liczy? Proszę testament pisać”. Na szczęście inny lekarz dodał mi nadziei i podjął się leczenia mnie. Po pewnym czasie przestało ono działać, ponieważ – jak się okazało – mam rzadką mutację genu PIK3CA, która wyklucza mnie z wielu terapii. Szansą dla mnie był nierefundowany lek, którego koszt wynosił 9 tys. euro miesięcznie. Wyprzedaliśmy wszystko, co posiadała nasza rodzina i kupiliśmy jedno opakowanie leku. Dzięki prowadzonym w Warszawie badaniom klinicznym kolejne dawki otrzymywałam za darmo przez 8 miesięcy. Po tym czasie lek znów przestał działać. Pojawiły się kolejne przerzuty do niezajętych dotąd kości, a wraz z nimi niewyobrażalny ból.
Zaproponowano mi nową linię leczenia w ramach programu lekowego. Po 3 miesiącach terapii otrzymałam cudowną wiadomość – guzy z opłucnej zniknęły, kości zaczęły się uwapniać. Ta wiadomość dodała mi skrzydeł. Obecnie czekam na wynik tomografii komputerowej, która wykaże czy leczenie jest nadal skuteczne.
Mam lepsze i gorsze dni, ale wciąż walczę dla moich dzieci i męża. Oni są dla mnie siłą napędową. Nasza sytuacja materialna uniemożliwia jednak kontynuowanie leczenia. Program lekowy, w ramach którego otrzymywałam lek na utrzymanie dobrego stanu kości został zamknięty. W związku z tym, jego cena od stycznia 2024 roku wzrośnie niemal dwukrotnie i wyniesie 1600 zł miesięcznie. Do tego dochodzą koszty innych leków. Na utrzymanie naszej rodziny pozostaje nam 1400 zł. Mój syn ma Aspergera astmę i ADHD, wymaga szczególnej troski i nauczania domowego.
Często musimy wybierać czy kupić leki, opał czy jedzenie. Od listopada nie przyjęłam z tego powodu zalecanej dawki leku. Jeśli nie wezmę kolejnych dawek, będzie kosztować mnie to utratę reszty zdrowia.
Zawsze starałam się pomagać innym – dziś sama potrzebuję pomocy. Błagam o wsparcie i z serca za nie dziękuję.